Szablon zawdzięczam halskiej. i z całego serca jej dziękuję!

Jest i powrót, marny, bo marny, ale zawsze jakiś.

13 września 2012

A s s a s s i n


23 marzec 2009


Czasem zdarza się tak, że jeden człowiek odbiera drugiemu życie. Czasem się z nim bawi, niekiedy bez zbędnych ceregieli odpala kulkę w łeb. Jestem płatnym mordercą i właśnie zabiłem człowieka.
Moja praca nigdy nie była łatwa, dostawałem różne zlecenia, czasem na podłożu religijnym, bądź politycznym, a także prywatnym – niemniej wszystkie wykonywałem z zimną krwią, a czerwone plamy krwi rozlewające się po ziemi były dla mnie swoistego rodzaju ukojeniem. Dobrze wykonana praca to duże pieniądze, duże pieniądze to wygodne życie, ja zawsze lubiłem wszelkie dogodności. Ale jedno, jedyne zlecenie, zlecenie ostatnie, sprowadziło mnie na skraj załamania psychicznego.
Zleceniodawcą był agent, ale nie pamiętam czego, FBI czy CIA, nie wiem. Ale przyjechał do mnie aż z Ameryki, tu, do Brukseli, dziwne, że wieść o mnie doszła aż do nich. Miałem zabić kobietę, pierwszą kobietę w mojej całej, życiowej karierze, nie przejmowałem się, chociaż nie miałem doświadczenia w ich zabijaniu – różni się, bo kobiecie się zawsze przyglądasz, mężczyzna cię nie obchodzi, nie.
Nazywała się Karina Lewinsky, Rosjanka, obecnie mieszkająca w Hiszpanii, ach, przypomniały mi się moje młodzieńcze czasy. Nie wdawałem się w szczegóły, nigdy nie interesowało mnie dlaczego, tylko ile, byłem bogiem, śmiercią. Tak mi się wydawało, teraz wiem, że byłem tylko ich namiastką, ideału nigdy nie dościgniesz. Miałem ją zabić bez szumu, bez hałasu, najlepiej w jakimś ustronnym miejscu. Banalne, myślałem. Wystarczyło pośledzić trochę cel, dowiedzieć się o nim kilka informacji i poznać zwyczaje. Prościzna. Aż do dnia, w którym ją ujrzałem.
Karina Lewinsky, piękna, młoda, utalentowana i niebywale inteligentna. Wszystkie jej gesty oglądałem z uwagą, słowa łapałem w siatkę zapartego tchu, uśmiechy widziałem w snach, całowałem ją ustami zbyt bujnej wyobraźni. Karina Lewinsky, moja pierwsza, życiowa miłość. Jak mogłem być tak głupi, jak mogłem się zgodzić! Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Wydaje mi się, jakby minęło już sto lat odkąd ją ostatni raz widziałem. Przypomniały mi się letnie noce w Walencji, na plaży, kiedy spokojna tafla oceanu odbijała księżyc i niebo upstrzone milionem gwiazd, świetlików, jak mówiła. Miałem wtedy może najwyżej siedemnaście lat, byłem na wakacjach z kumplami, wtedy ją poznałem. Dlaczego, dlaczego nie powiedziała mi nigdy swojego nazwiska, nie zrobiłbym tego, co musiałem, teraz nie pozostało mi już nic, nada. Tylko wspomnienia, kiedy jej uśmiech był tylko dla mnie, gdy jej usta łaskotały tylko moją skórę. Była cała moja.
Niecierpliwili się – odkładałem zabójstwo, ciągnąłem tę gierkę, aż w końcu zagrozili mi, że mnie wydadzą, powiedzą, co robiłem. Nie mogłem na to pozwolić, stchórzyłem, pokierowałem się prywatą, przełożyłem swoje dobro nad jej. Żałuję.
Miałem to zrobić dwudziestego ósmego lipca, w jej urodziny, wspaniały prezent. Wyjeżdżała do swojego rodzinnego kraju, to dziwne, że nie chciała lecieć samolotem, przecież stąd do Rosji drogi jest od diabła i ciutciut. Trzy dni wcześniej ruszyliśmy, oni przodem, ja za nimi, śledziłem ich jak pies mordercę, przecież powinno być odwrotnie. Kiedy drugiej nocy zatrzymali się w jakiejś obskurnej spelunie, motelu, wiedziałem, że już nadszedł czas.
Zakradłem się cicho do jej pokoju, nikt przy jej drzwiach nie stał, to dziwne, takiego skarbu się nie zostawia. Zamknąłem za sobą drzwi dokładnie wtedy, gdy mój wskazówki mojego zegara spotkały się na chwilę na dwunastce. Powietrze było tu ciężkie, pociłem się jak nigdy, bałem się tego, co zaraz miało się stać. Podszedłem na palcach do jej łóżka, spała, ze splecionymi w dwa warkocze włosami, wyglądała jak anioł. Bez szmeru wyciągnąłem z spodni pistolet, wyglądał on dziwnie w mojej czarnej, skórzanej rękawiczce, nigdy się nie zastanawiałem nawet, po co je noszę. Teraz albo nigdy, odbezpieczyłem go, wtedy się obudziła.
Spojrzała na mnie z przerażeniem, nigdy nie zapomnę jej wzroku. A gdy odwróciłem się tak, że światło księżyca wpadające przez okno oświetliło moją twarz, krzyknęła ze zdziwienia. Trzymałem pistolet wycelowany prosto w jej serce, nie chciałem tego robić.
Wtedy ona się uśmiechnęła, tak jak wtedy, kilkanaście lat temu. Ale musiałem to zrobić, bałem się konsekwencji nie wykonania zadania. Spojrzałem się na nią zimno, a wtedy jej twarz zmieniła się nagle. Tyle smutku i żalu, niezrozumienia, nie widziałem nigdy w jej oczach. Zbierało jej się na płacz, drgała jej broda, dlaczego to ja musiałem dostać to zlecenie?! Spróbowałem się uśmiechnąć, nie mogłem. Wykrztusiła cicho:
- Dlaczego?
Nie odpowiedziałem, nadal celowałem jej prosto w serce, nie mogłem się cofnąć, za daleko zaszedłem.
- Wszystkiego najlepszego – mruknąłem, a zabrzmiało to tak komicznie, tak groteskowo, te słowa były tak nieodpowiednie w tym momencie. Zaczęła płakać, a ja, naciskając spust, powiedziałem cicho: - Dobranoc, nigdy cię nie zapomnę.
Strzeliłem.  


Tekst ten powstał na potrzeby pojedynku z Kay, której dedykuję ten tekst i serdecznie gratuluję wygranej.

1 komentarz:

  1. Jestem na telefonie i sobie tak przeskakiwałam, żeby dotrzeć do początku, ale musiałam się tu zatrzymać, po prostu musiałam.
    Wiedz, że wszystko, co ma jakikolwiek związek z zabójcami mnie przyciągnie, i zabawne jest, że słowo "assassin" przyciągnie mnie jeszcze prędzej niż "killer", choć to drugie także mnie przyciągnie. (:
    Tyle zleceń i nie zabił żadnej kobiety aż do tej pory?? Jezu.
    Miłość. Jezu.
    To jest genialne!!!! Masterpiece!!!
    Szkoda, że tak krótkie.
    Gdyby rozwinąć historię, zrobić z tego kilka rozdziałów, wiedz, że na pewno bym czytała.

    OdpowiedzUsuń